Nawigacja |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Kopiowanie i wykorzystywanie dokumentów bez zgody właściciela stron jest zabronione !!!
Na tej stronie zamierzamy "zbierać" historie mieszkańców, rodów, wspomnienia:
Chętne osoby, które, chciałyby opisać Nam swoje losy bądź mogłyby podzielić się z nami swoja historią, prosimy o kontakt.
NASZE WSPOMNIENIA:
„Miłość od pierwszego ....”
Wspomnienia Bronisławy Kazimiery Dwojak
Urodziłam się 10.10.1927r w Gładczynach. Od urodzenia mieszkałam w małej miejscowości Obrębek gmina Pokrzywnica, w powiecie pułtuskim. W czasie wojny ojciec mój był sołtysem we wsi Obrębek. Po wojnie była u nas bieda, dlatego z ojcem i rodzeństwem jeździłam na „Prusy” po tzw. „ciuchy”. Zwoziliśmy w nasze okolice różne ubrania, którymi handlowaliśmy w okolicy, aby się utrzymać się i kupić coś do domu. Nazywali nas „pajęczarze”. W 1946r mając około 19 lat wyjechałam z ojcem i bratem pociągiem towarowym na „Prusy”. W wagonie zauważyłam, że obserwuje mnie jakiś mężczyzna. Zaczęliśmy rozmawiać. Powiedział, że ma 38 lat. Opowiadał, że pochodzi z kieleckiego. Jako żołnierz uczestniczył w wojnie i kiedy powrócił w rodzinne strony nie widział tam sensu dalszego życia. Postanowił wyjechać na „Prusy” - ziemie odzyskane i tam zamieszkać. Poczęstował mnie chlebem i mięsem. Zamierzał jechać do miejscowości Najdymowo koło Biskupca. Prosił mnie i ojca, abym z nim tam pojechała. Nie znałam jego i był dla mnie przygodnie poznaną osobą. Gdy pociąg wjechał do Czerwonki wysiadł tam i już go więcej nie widziałam. Z ojcem i bratem pojechaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się nad morzem, a później wróciliśmy do domu. W Biskupcu Reszelskim miałam rodzinę. Wujek mój Czesław Kostuń mieszkał przy ul. Śmiałej 22 i był słodowym w Biskupieckim browarze. Namówił mnie, abym przyjechała do nich, że znajdzie mi pracę w browarze. Gdy przyjechałam do Kostuniów poznałam ich znajomych. Wujek przyjaźnił się z Janem Grabowskim, który był wówczas kierownikiem w majątku w Bęsi. Grabowsy zamieszkiwali w Biskupcu, lecz on sam z racji pełnionej funkcji mieszkał w pałacu w Bęsi, a żona jego w Biskupcu prowadziła sklep. Mieli wtedy 7 miesięczną córkę. Po rozmowie wujka z Grabowskim zaproponowali mi pracę do pomocy pani Henryce Grabowskiej w prowadzeniu domu i wychowaniu córki. U Grabowskich zajmowałam się gotowaniem obiadów, sprzątaniem. Któregoś dnia pani Grabowska powiedziała mi, abym ugotowała więcej obiadu bo będziemy mieli gości ponieważ z jej mężem przyjedzie „dobry człowiek”, który jest brygadzistą w majątku w Bęsi. Gdy, Jan Grabowski wszedł do mieszkania, a z nim mężczyzna „brygadzista z Bęsi” zwróciłam uwagę, że tego mężczyznę znam. Okazał się nim poznany w wagonie 38 letni mężczyzna z kieleckiego, który jechał w poszukiwaniu pracy na Prusy. Nie wiem czy on mnie rozpoznał, lecz ja jego tak. Pamiętam, że witając się ze mną podarował mi cukierki czekoladowe, które wtedy były rarytasem. Po obiedzie powiedział do mnie, abym poszukała mu kobiety z którą chciałby założyć rodzinę. Wtedy do pracy w majątku w Bęsi jeździł kuzyn Grabowskich – „Poldek”, który po powrocie często przekazywał mi różne informacje od brygadzisty z Bęsi – , a to pozdrowienia, a to, że się bardzo mu spodobałam i chciałby mnie za żonę. Wiedziałam już, że ów mężczyzna nazywa się Stefan Dwojak i oboje zaczęliśmy poważnie myśleć o związku. Wspominaliśmy też nasze pierwsze spotkanie w towarowym wagonie. Opowiedział mi, że gdy (latem 1946r), gdy wysiadł w Czerwonce udał się do Najdymowa i tam próbował osiedlić się na opuszczonym gospodarstwie, lecz jemu samemu było tam bardzo ciężko. Postanowił udać się do „Urzędu” w Biskupcu i poprosił o skierowanie do pracy. Otrzymał przydział jako brygadzista do pracy w majątku Bęsia – Gospodarstwo Rolne Górowo. Dowiedziałam się też, że mąż pochodził z kieleckiej miejscowości Zęborzyn powiat Iłża. Ojciec jego był młynarzem, a matka krawcową. Babcia prowadziła sklep. Gdy wybuchła wojna wcielony został do wojska. Po wojnie powrócił do rodzinnej miejscowości. Rodzice jego zmarli, rodzeństwo założyło własne rodziny. Podjął decyzję wyjazdu na ziemie odzyskane - Prusy.
Myśląc o ślubie z Dwojakiem liczyłam się ze zdaniem mojej mamy. Korzystając z okazji imienin Czesława, w dniu 12 czerwca 1947r wujek zaprosił swoich znajomych, w tym i Stefana Dwojaka Przyjechała też i moja mama po to, aby poznać przyszłego zięcia. Mama opowiedziała Dwojakowi naszą trudną sytuację - brak pieniędzy na ślub. Dwojak odpowiedział, że o to nie musi się martwić ponieważ jest na to przygotowany i kupi mi wszystko co jest mi potrzebne. Po tej rozmowie za tydzień razem z Dwojakiem udaliśmy się zamawiać ślub. Ślub zawarliśmy 29 czerwca 1947r w Biskucpu, kościelny – (obecnie w Kościele Bł. Karoliny). Do ślubu piękną „majątkową” bryczką wiózł nas inny brygadzista z Bęsi – Piotr Biały. Jeszcze przez 3 dni mieszkałam u Kostuniów, po czym przyjechał po mnie mój mąż i jako Bronisława Dwojak wyjechałam z nim do Bęsi. Mąż mój mieszkał w bocznej części pałacu i ja tam z nim zamieszkałam. Nie pozwalał mi pracować. Miałam tylko zajmować się domem. Przygotowując obiady dla męża korzystałam trochę z tego co było w pałacowych piwnicach. Pamiętam były tam słoiki z różnymi przetworami, oklejone nalepkami w j. niemieckim. Były też tam beczki z kapustą. Mieliśmy obawy, czy żywność jest zatruta. Do majątku przywożono bydło, świnie, konie z tzw. UNRY. Przy majątku działał wiatrak holenderski, który mielił zboże na mękę i kaszę. Magazyny majątku były wypełnione workami ze zbożem, mąką, śrutą. Młyn obsługiwał wówczas młynarz o nazwisku Andrzejewski, który wraz ze swoją konkubiną zamieszkiwał w drugiej bocznej części pałacu. Tam, gdzie obecnie są łąki przy pałacu – w 1947r znajdowało się 4-5 drewnianych dużych kurników z dziko pasącymi się kurami, kaczkami, gęsiami. W kurnikach tych było biało od „porzuconych” potłuczonych jajek. Później po uprzątnięciu tych kurników służyły one jako cielętniki i pracowała tam pani Pieczykolan, a później jeszcze były tam tzw. „świniarnie” i pracował tam Piskorz Dymitr i Warmiak Schavryna. W 1947r wiele mieszkań w tzw. czworakach było opuszczonych ponieważ wyjechali z nich byli mieszkańcy Bansen Warmiacy. Budynek byłej leśniczówki przy skrzyżowaniu był opuszczony, nie zamieszkały i zamknięty. Przez pewien okres było tam też przedszkole „przeniesione„ z pałacu. Później zamieszkali tam Racławscy i budynek służył jako wiejska świetlica.
W czworaku przy jeziorze mieszkały rodziny Syska Lotha, Hedwig Walendy, a poźniej Gajkowscy, Nowiccy, Walkowscy. W Bęsi mieszkali wówczas: Piskorze, Schavryna, Biały, Dzich, Osmak, Pieczykolan, Powierża, Kuszłak, Zygmunt, Głęboccy, Skroccy. Gdy kierownik Grabowski z rodziną wyjechał z Biskupca, jego miejsce zajął Kamiński Ryszard, który ze swoja rodziną zamieszkał w pałacu. W 1948r w pałacu utworzono przedszkole i przedszkolanką była tam pani Cichoń. Do tego przedszkola chodziła moja córka Danusia, która urodziła się w 1948r. Ja mieszkając w pałacu czasami gotowałam tam dla dzieci obiady. We wsi w poniemieckiej remizie strażackiej działał sklep prowadzony przez małżeństwo Stefana i Helenę Powierżów. Stefan Powierża był magazynierem w majątku. We wsi działała już szkoła podstawowa, w której dyrektorem był Stefan Rogalski.
Pod koniec lat 40-tych w parku przypałacowych były różne groby rodowe i mieszkańców wsi. Wiem od męża, że kiedy przyjechał do Bęsi w parku znajdowano trupy i on sam znalazł ciała kobiety z dzieckiem. Trupy znajdowano też w przypałacowym stawie oraz pobliskim jeziorze. „Zbierano” je wówczas i „chowano” do wspólnej mogiły.
W 1946 roku do pracy w majątku „przysłano” grupę Francuzów, leczy byli oni krótko. Do Bęsi zaczęli przyjeżdżać też tzw. przesiedleńcy. Od 1947r do pracy w majątku zaczęto przywozić ludzi z okolicznych miejscowości: Stryjewa i Węgoja. Wśród nich byli: Alfred Zanderz matką, Deryng, Erna Nowak, Schmith, Parschau Irena, Jedytzki.
W 1951r mąż otrzymał propozycje pracy w majątku w Raszągu i tam się wyprowadziliśmy. W tym czasie kierownikiem w Bęsi był Pompecki, a księgowym Kolasiński. Przez 2 lata mieszkaliśmy w Raszągu. W roku 1953 wróciliśmy do Bęsi. Wówczas ukończono budowę budynku tzw. bliźniaka (obecnie nr 17). Mąż podjął pracę brygadzisty i zamieszkaliśmy w tym budynku. Na następny dzień po sąsiedzku wprowadziła się też rodzina Stanisława Bogdaniuka. Kiedy wybudowano w Bęsi bloki mieszkalne przeprowadziliśmy się z mężem i dziećmi do bloku nr 10/4.
Mąż mój Stefan Dwojak przepracował w rolnictwie ponad 35 lat, w tym od 1946 roku jako brygadzista w majątku w Bęsi. (z przerwą od 1951r do 1953r w Raszągu). Mimo, że odszedł na emeryturę dorabiał sobie jako brygadzista w „Ogrodzie przyzakładowym” w Bęsi. Zmarł 7 czerwca 1996 roku i pochowany jest na cmentarzu w Biskupcu.
„Skarby w pałacu”
W lipcu 1947r, gdy po raz pierwszy przyjechałam do pałacu w Bęsi w budynku było mało mebli. Część pokoi zamieszkana była przez zmieniających się kierowników oraz księgowych majątku. Spotykało się w pałacu miejsca z dużą ilością potłuczonej różnej porcelany. Strychy służyły jako pomieszczenia magazynowe, jednak kryły swoje różne tajemnice. Plądrujący pałac mieszkańcy odnajdywali w nim różne skarby, ale przeważnie była to porcelana, Piwnice z drewnianymi regałami wypełnione były słoikami z różnymi przetworami. Stały tam też beczki z kapustą. W latach 1947-1948, któregoś dnia, gdy weszłam do pałacowej piwnicy zastałam tam rozbitą ścianę. Wyglądało to jakby zamurowane było tam jakieś pomieszczenie. Krążyły później plotki o odnalezieniu tam „skarbu” właściciela majątku w Bęsi. Pamietam, że na a początku lat 50-tych do Bęsi przyjechał samochodem syn byłego właściciela majątku. Był on w pałacu oglądał wtedy piwnicę i pomieszczenie z rozbitą ścianą. Obejrzał też inne miejsca na terenie parku i pobliskiego stawu. A może pałac i park skrywa jeszcze tajemnice?.....
„Narzeczona Dwojaka”
W 1948 roku , gdy mieszkałam z mężem Stefanem Dwojakiem w pałacu, do Bęsi przyjechała kobieta, która poszukiwała Stefana Dwojaka. Skierowano ją do pałacu. Gdy mąż przyszedł z pracy okazało się, że była ona byłą narzeczoną jego - z kieleckiego. Mieli się pobrać, lecz on skierowany został do wojska i po wojnie z pewnych powodów do niej już nie powrócił. Szukając - odnalazła go w Bęsi z nadzieją, że będą mogli być razem. „ Spóźniła się” wtedy Dwojak przedstawił mnie jako swoją żonę. Grzecznie ugościliśmy ją, przenocowaliśmy i odjechała.
„Ucieczka kolaboranta”
Na początku lat 50-tych, gdy kierownikiem majątku w Bęsi był Pompecki, a księgowym Kolasiński któregoś dnia mąż mój zabił świniaka i na "świeżynkę” zaprosił kierownika i księgowego. Przyszedł z nimi „ nowy” księgowy majątku, który zamieszkał w pałacu. Nazwiska jego nie pamiętam. Stałam przy kuchni smażyłam mięso, a mężczyźni pili alkohol. „Nowy księgowy” zapytał się mnie skąd ja pochodzę? Odpowiedziałam, że z miejscowości Obrębek koło Pułtuska. Okazało się, że ON pochodził z sąsiedniej miejscowości Pokrzywnica. Wtedy zwróciłam uwagę, że jest ON mi znamy ponieważ przychodził do mojego ojca sołtysa wsi Obrębek. Rozpoznałam w nim kolaboranta współpracującymi z Niemcami,
„miejscowego szpicla”. To ON donosił do Niemców na okolicznych mieszkańców. Powiedziałam mu wprost, że przez niego ginęli niewinni ludzie i przypomniałam pewne fakty z jego kolaboranckiej działalności – to go zaskoczyło. Na drugi dzień po tej wizycie dowiedziałam się od męża i Pompeckiego, że „nowy księgowy” – uciekł.
Wyjaśnienie - kolaborant to osoba dobrowolnie współpracująca z władzami okupacyjnymi wspomagająca realizację ich planów wobec kraju okupowanego.
=====================================================================================
Moje dzieciństwo w Bęsi.
Wspomnienia Marii Rogalskiej
Otrzymaliśmy "wspomnienia" od byłej mieszkanki Bęsi pani Marii Rogalskiej (Góreckiej)
córki Dyrektora Szkoły Podstawowej w Bęsi - Stefana Rogalskiego w 1958r
rok 1958 - Dyrektor SP w Bęsi - Stefan Rogalski z córką i uczniami
Bęsia - mój raj utracony, moje najwcześniejsze dzieciństwo, moje koleżanki: Janka I. i Ewa M. To się nie wróci! Mój tata Stefan Rogalski i mama / Benia/ byli moją ostoją, kierunkowskazem. Tatuś był też moim nauczycielem, ale stawiał na samodzielność. Np. jak pod koniec pierwszej klasy, licząc na „kumoterstwo” nie odrobiłam lekcji, postawił mi dwóję!!!!!! Nie mogłam uwierzyć, że to zrobił mi mój własny tata, miałam wątpliwości, czy w związku z tym przeszłam do drugiej klasy..... Taki był, córka nie córka, wymagania miał jednakowe do wszystkich.
Mama Bernadeta Rogalska-była przedszkolanką w przedszkolu, nie ma już teraz tego budynku. Pamiętam przedszkole, wyprawy do parku i lasu, pamiętam, jak kogut koledze wskoczył na głowę i dziobał-było to straszne przeżycie dla dzieci. Kogut wkrótce skończył żywot za swój czyn. Pamiętam kąpiele w jeziorze z całą gromadą dzieci-przedszkolaków. Jaka ja byłam dumna, że moja mama – to przedszkolanka. Wejście (plaża) było od strony drogi.
Biegaliśmy całą grupą dzieciaków po przepięknych okolicach, bawiliśmy się w chowanego w parku, w podchody, dziewczyny na skakance, w klasy. Ile to było emocji, żeby człek wygrał! Mówiło się zaklinając : „skuś babo, skuś babo!”, aby koleżanka – przeciwniczka, rywalka się pomyliła i „skusiła”.
Wyprawialiśmy się do lasu, na „zaorane”, tam –na jagody, poziomki, które nawlekaliśmy na łodygi robiąc korale. Baliśmy się żmij. A te gry na boisku szkolnym !
Teraz już nie ma śladu po starej szkole, został tylko bez, który kwitł przepięknie wiosną. Jak pamiętam dawniej w Bęsi sklepu nie było w ogóle, tylko czasem zajeżdżał sklep „objazdowy” (to był chyba „Żuk”), była frajda dla dzieci. Budowa nowego sklepu przy drodze do Górowa to było olbrzymie wydarzenie. Pamiętam smak oranżady z tego sklepu, taka różowa, gazowana, w butelkach z kapslem, to był najsmaczniejszy napój na świecie. Potem hitem była oranżada w proszku.
Chodziliśmy z bratem po mleko do „majątku”, z blaszaną kanką. Kiedyś w Pałacu był film w nowo nabytym przez ośrodek telewizorze, prawdę mówiąc nikt we wsi nie miał, więc dla nas dzieciaków była to frajda. No i zostaliśmy z bratem na tym „seansie filmowym” Był to jakiś western. Jak wracaliśmy późno z kanką mleka, spotkaliśmy bladego z przerażenia tatę, który prowadził rower i nas szukał. Wracał znad jeziora, okrążył je.... miał najczarniejsze myśli, a my beztrosko oglądaliśmy film.
Razem z tatusiem pracowała w Bęsi nauczycielka p. Wilińska, jak się okazuje mieszka teraz niedaleko mojej mamy! Spotkały się po wielu latach i często wspominają dawne czasy. Tatuś już niestety nie żyje od 25 lat, zawsze miał słabe serce. Mawiał, że jad pszczół to najlepszy lek na serce, był z niego zapalony pszczelarz, miał sporo uli. Jaki ten miód prosto z miodarki był dobry, a najlepszy wysysany z wosku. Bardzo przeżywałam, jak pszczoły się roiły, taki było głośne buczenie i groźne, trzeba było szybko łapać do rojnicy ten rój i dać im nowy ul. Obawiałam się, że te wściekłe pszczoły tak kogoś pogryzą, że umrze....
Jak miałam 9 lat-wysłali mnie latem na kolonie i po powrocie już nawet nie zdążyłam przenocować w domu- do szoferki i przeprowadzka na Mazowsze....... tak się skończył mój słodki pobyt w Bęsi, moje najwcześniejsze i szczęśliwe dzieciństwo.
Marynia Rogalska (Górecka)
Natrafiliśmy na wspomnienia byłej mieszkanki Bansen-Bęsi
– Helgi Clemenz (Klemens)
Cyt: „ Ale w Bęsi nie dało się odczuć nacisków biurokratycznych. Bęsia była tak maleńka, a przy tym totalnie opustoszona, tak, że w końcu tylko oni oboje – Helga Clemenz i Tyszkiewicz reprezentowali w Besi cały żywioł miejscowy, jak to określała mowa urzędowa.
Helga uzgodniła w końcu sama ze sobą i stwierdziła obiektywnie, że zmieniła nazwisko ze strachu. Z prostego, zwierzęcego wprost strachu i, że z tego strachu poświęciłaby nie tylko nazwisko, ale znacznie, znacznie więcej byleby zyskać tę pewność iż nikt jej nigdy nie zapyta o to co kiedyś, co robiła. Strach, po prostu strach, to była odpowiedź na wszystkie pytania i wątpliwości, jeśli jeszcze w ogóle miała jakieś wątpliwości...
Nazwa wioski tez została spolonizowana. Bansen przemianowano na Bęsia, niemieckie e otrzymało swój polski ogonek co radykalnie zmieniło jej charakter. Podczas, gdy niemieckie Bansen było twarde i zdecydowane, polska Bęsia była po kobiecemu miekka.
A Hega spolonizowała swe nazwisko na Klemens. No i co z tego ?....
Wspomnienia Helgi Clemenz byłej mieszkanki Bęsi możesz przeczytać na stronie:
http://www.wir-edition.de/ewa-maria/helgapl.htm
Byłam pracownicą gospodarstwa rolnego w Bęsi. (r 1947)
Byliśmy prostą, wiejską rodziną. Rodzice bez wykształcenia. Dzieci po podstawowym nauczaniu u sióstr zakonnych w tzw." koronce ". Mieszkaliśmy koło Rzeszowa, w pięknej malowniczej miejscowości Czerwona Wola. Rodzice moi nie byli żadnymi kolaborantami i nie utrzymywali kontaktów z elementem "podejrzanym dla Władzy Ludowej", a swojej historii, wraz z całą rodziną wplątani zostaliśmy w bieg akcji "Wisła".
Wczesnym rankiem 1947r tak jak i wiele innych rodzin "na rozkaz" opuszczałam wraz z rodzicami i rodzeństwem, swoją rodzinną miejscowość. W ogromnym pośpiechu i strachu o jutro, co nas czeka, a przede wszystkim, gdzie nas wywożą ?. Mam jeszcze przed oczami obraz pośpiesznie opuszczanego swojego rodzinnego domu oraz palącej się za nami wioski. Wówczas dla młodej 18 letniej dziewczyny były to sytuacje nie zrozumiałe, szokujące, na trwale rysujące w pamięci obraz tamtych dni. Pamiętam, że wyglądając przez okno wagonu ujrzałam tereny pagórkowate z duża ilością jezior.
****
W pochmurne popołudnie czerwca 1947r na Stację Kolejową w Sątopach Samulewie wjechał pociąg wciągając za sobą kilkanaście wagonów towarowych z repatriantami. W jednym z takich wagonów byłam i ja: z rodzicami i trójką rodzeństwa. W wagonie jechała jeszcze z nami 4 osobowa rodzina, lecz kto to był obecnie nie pamiętam. W tym samym wagonie znajdował się zabrany bardzo pośpiesznie nasz dobytek: krowa i zboże, które tylko mogliśmy zabrać ze sobą. Na Stacji polscy żołnierze rozkazali nam opróżnić wagony. Wszystkich spędzono na pobliską łąkę naprzeciwko stacji. Było już tam co najmniej 50 rodzin. W nocy - nas i zwierząt pilnowali żołnierze. W nocy zostaliśmy zaatakowani przez miejscowych złodziei chcących ukraść nasze krowy. Zostali przepędzeni przez pilnujących nas żołnierzy. Rano przyjechały ciężarówki z okolicznych PGR-ów i zaczęto przydzielać, gdzie kto ma jechać. Moją rodzinę wraz z dobytkiem skierowano do ciężarówki jadącej do miejscowości Bęsia, którą to nazwę pierwszy raz usłyszałam. Pamiętam, że na tej samej ciężarówce jechali z nami Piotr Biały z żoną i synem Romanem. Po przyjechaniu do Bęsi przydzielono nam i Białym mieszkania w budynku wielorodzinnym przy stawie i pałacu ( obecnie - b. Kaplica ). Otrzymaliśmy w tym budynku dwa pokoje, w tym jeden z kuchnią kaflową. Mieszkania były bez szyb i obecni tam robotnicy szklili właśnie okna. Wówczas poznaliśmy p. Dwojaka, który był brygadzistą w majątku. Pamiętam jego pocieszające słowa, że będzie nam tu dobrze. On też zezwolił mojemu ojcu naszą krowę zapędzić na ogrodzone pastwisko - za szosą (obecnie b. ogród) do czterech już pasących się tam krów majątkowych. P. Dwojak, jako pierwszy widząc nas wymęczonych, wycieńczonych, brudnych zezwolił nam na 3 dni odpoczynku i zagospodarowania się. . Pierwsza noc minęła nam szybko. Pamiętam, że około południa, w mieszkaniu zrobił się jakiś ruch - obudziła nas rycząca nasza krowa, która nie była rano dojona, a przyszła do ogrodzenia koło szosy. Po ponad tygodniu pierwszy raz mogliśmy się rozebrać i umyć
W "baraku"; naszymi sąsiadami był p. Piotr Biały z rodziną oraz rodzina miejscowa Bęsi. Pamiętam, że wszyscy oni rozmawiali po niemiecku i ich nie rozumieliśmy. To było głównym powodem, że z nimi nie utrzymywaliśmy kontaktów.(W późniejszym okresie, gdy wyjechali do Niemiec moja rodzina przeprowadziła się na ich mieszkanie.). Po trzech dniach do pracy w majątkuo godz. 700, na pierwszy w moim życiu tzw. " dzwonek ". poszłam: ja, ojciec, siostra i brat. Mama została w domu z moją najmłodszą siostrą. Pierwszego dnia pracę przydzielał nam brygadzista Dwojak i skierował mnie wraz z wówczas 17 letnią Marią Zygmunt do pracy - wożenia końmi ziemniaków z Rasząga do naszego majątku Mojego ojca przydzielił do pracy w stajni przy koniach Pamiętam, że pracował tam już miejscowy z Bęsi - Szafryna ( nic nie mówił po polsku ). Siostrę i brata przydzielono do pracy na tzw. "dniówkę". Zanim z Zygmunt wyjechałyśmy obie wozem do Rasząga - w stajni mężczyźni, w tym mój ojciec uczyli nas zaprząc konie do woza. W stajni było kilkanaście koni - drobnej budowy. I tak pierwszego dnia, poznając okolicę i pytając się ludzi o drogę, obie wozem dojechałyśmy do Rasząga i tam z umówionego miejsca do Bęsi woziłyśmy ziemniaki. Przez jakiś czas z Marią Zygmunt wykonywałam wszystkie prace gospodarskie końmi jak: orka, podorywka, bronowanie, sianie, żniwa, zwożenie siana. Używaliśmy sprzętu rolnego pozostawionego w majątku przez byłego właściciela. Początkowo pierwsze prace wykonywało 20 osób, składających się głównie z nas wysiedleńców i miejscowych i był to podstawowy trzon robotników majątku. Później stopniowo do pracy dołączali i inni mieszkańcy pobliskich wiosek. Z samego Węgoja w latach 40-tych pracowało 33 kobiety i 10 mężczyzn. Pamiętam jak spieszyliśmy się na "dzwonek", aby zdążyć jeszcze przed Dwojakiem, który mieszkał jako wówczas jako jedyny w pałacu. Początkowo w majątku pracowali: kowal - Dylewski, magazynier Piotrowski Władysław, traktorzyści: Wacław Wasiluk, Henryk Wasiluk i ich cioteczny brat Stanisław z Biskupca, W późniejszym czasie do robotników majątku dołączyły również rodziny: Artyszuków z Białej Podlaski, Dzich, Osmak i wielu innych których nazwisk już nie pamiętam................Do pracy w majątku stopniowo przybywało pracowników, maszyn, sprzętu. Pierwszymi samochodami ciężarowymi jeździli: Michał Kuszłak i Alfred Zander. Wyprodukowane nadwyżki ziemniaków i buraków wywożono na stację PKP do Górowa, gdzie ładowano na wagony i jechały w głąb Polski. Majątek w Bęsi i Wólce podlegał pod PGR Górowo, gdzie zarządcą był Jagielski. Od " czworaków " ( przy wiatraku ), aż do samej Wólki ciągnęły się łąki (obecnie jest to teren byłej Stacji Sadzeniaka Ziemniaka), były ogród i budynek nr 16 ). Wólkę z PGR Górowo łączyła droga zwana aleją . Za tą drogą były pola uprawne, które sięgały, aż do Kabin i po obu stronach tej drogi, gdzie obecnie rośnie las, kiedyś były uprawne pola. W 1947r. w majątku były takie obiekty jak: obora(mieściła się w budynku od strony szosy, a w której było początkowo 5 krów) , magazyny (b. bukaciarnie, w magazynach tych były piwnice przeznaczone do magazynowania ziemniaków i buraków), stajnia (obecnie obora od str. Górowa), stolarnia, kuźnia. Pomiędzy magazynami - był staw p. poż. Do majątku zaczęto też kupować bydło i świnie. Zapoczątkowano wówczas pierwszą własną hodowlę. W 1947r. w Bęsi, w miarę sprawnie pracował też i wiatrak, lecz mielone w nim zboże było tylko dla potrzeb majątku. W tym czasie wiatrak obsługiwał Haponiuk. Pamiętam, że w 1947r. wraz z B. Bigusem i innymi osobami zawieziono mnie do Giżycka do jednej z baz "UNRY". Tam przydzielono do naszego majątku w Bęsi - 18 krów. Po załadunku ich do wagonów, bydło to pociągiem przywieźliśmy do stacji w Górowie a następnie przypędziliśmy je do majątkuw Bęsi. Stado krów liczyło wówczas już ok. 30 sztuk. W podobny sposób z bazy "UNRY" 1 w Giżycku dotarły do nas jeszcze konie, rasowo ciężkie - typowo pociągowe oraz maszyny, sprzęt, który stopniowo z upływem czasu był nowocześniejszy.
W latach 1947-1949 pracowałam w majątku jako: woźnica, później " na dniówkę" i dorywczo również dorabiałam sobie jako woźnica, bo była za to wyższa stawka płac. W 1949r. po ślubie wyprowadziłam się od rodziców i zamieszkaliśmy "w czworakach" - na tzw. krzyżówkach " (budynków tych już nie ma - stały w miejscu, gdzie obecnie jest - klub). Mieszkali już tam: Borowy, Skrocki, Syska, Walendy, Głębocka. Ja zajęłam się wychowywaniem dzieci. Na początku lat 50-tych pracowałam w oborze majątku jako " dojarka ". Pracowało nas tam 4 kobiety. W oborze było już dużo krów tak, że na jedną z nas wypadało do obrządku po 23 krowy. W tym też okresie w Bęsi nie było żadnego przedszkola i niekiedy dzieci zabierałam ze sobą do pracy. Na początku lat 60-tych rozpoczęto w całej Bęsi wykopy pod budowę wodociągów i kanalizację, a "na krzyżówkach" wybudowano hydrofornię (budynek , gdzie był agregat prądotwórczy). Po uruchomieniu wodociągów i doprowadzeniu wody do "czworaków ", starej szkoły i innych budynków, obsługiwałam urządzenia hydroforni. Poprzednio zasilana w wodę była jedynie w majątku - obora z pompy mieszczącej się w drewnianej budce przy jeziorze (obecnie był tam hangar drewniany i jest ślad po studni ). Około 60-tego roku wybudowano trzy budynki mieszkalne (obecnie z nr 3,4,5). W jednym z tych budynków otrzymaliśmy mieszkanie. W tych budynkach otrzymali również mieszkania rodziny: Kuszłak, Zygmunt, Zander, Psoch, Puchta, Dzich, Bigus, Czarnoccy, Modrzejewscy i wiele innych rodzin, których nazwisk już nie pamiętam. Później w miarę budowy innych budynków zasiedlano tam też inne rodziny.
***
W latach 40-tych w okolicy pałacu było wiele grobów. Przypominam sobie, że w 1947r Piotr Biały w parku znalazł zwłoki mężczyzny, które pochowano w miejscu ich znalezienia. W parku " przy krzyżówkach " był cmentarz i było na nim ok. 60 grobów. Kwatery cmentarza oddzielały aleje porośnięte min. leszczyną. Obecnie stoi tam hotel-ośrodek. Gdy w Bęsi nie było jeszcze prądu, w domach oświetlało się lampami naftowymi. Młodzież latem spotykała się przy jeziorze. Pływając łódkami śpiewano piosenki. Na akordeonie przygrywał Jan Dobrowolski. Na początku lat 60-tych, gdy we wsi był już prąd kupiliśmy sobie pierwsze radio z adapterem. Nazywało się " Pionier". Odwiedzali nas: Parobij z Górowa, Czesław Wołyniec i melioranci. Pod koniec lat 40-tych budynek, gdzie obecnie mieszkarodzina Ugarenko, był pusty. Po wyremontowaniu mieszkali tam: Sterniccy, Eryka Morzycka-Niepokoyczycka z mężem. Od miejscowych mieszkańców Bęsi słyszałam, że budynek ten w przeszłości należał do kolei i działał, gdy ze żwirowni (gdzie obecnie jest oczyszczalnia) torami wożono piach, który był używany do budowy torów kolejowych relacji Olsztyn - Ełk. Według relacji miejscowych, od żwirowni w Bęsi, przez las do Górowa ( przy bud. p. Ugarenko) prowadziły kiedyś - tory kolejowe. W latach 60-tych mój kontakt z gospodarstwem w Bęsi się urwał. Być może w swoich wspomnieniach pewne szczegóły pominęłam i zniekształciłam - za to zainteresowane osoby przepraszam. Jest to jednak wynik upływu czasu.
W latach 50-tych w budynku (dwurodzinnym przy b. stacji paliw zakladu)) mieszkali chłopcy, którzy w zamian za pracę w gospodarstwie mieli skróconą służbę wojskową. Mieszkali tam byli marynarze: Jan Dobrowolski i Edward Dębny. Budynek ten służył później jako mieszkania dla pracowników sezonowych z okolic Warszawy. Następnie wybudowano: hotel ze stołówką, garaże na traktory. Na osiedlu zaczęto budowę dróg osiedlowych z trelinki i płyt chodnikowych. Prace te wykonywali bracia Jabłonka ze Stanclewa. Posadzono również krzewy i zasiano trawę. Pielęgnację trawników i krzewów prowadził Roman Płotka z pracownikami sezonowymi.
Wyjaśnienie: 1
UNRRA (potocznie UNRA), ang. United Nations Relief and Rehabilitation Administration, Administracja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy, utworzona 9 listopada 1943r. w Atlantic City (USA). Z pomocy tej organizacji korzystała po II wojnie światowej również i Polska
Z wspomnień dr Ireny Modrzejewskiej
„Byli studenci olsztyńskiej uczelni, przyzwyczajeni do dóbr kultury, teatry, koncertów, muzeum, do uczestnictwa w zespołach śpiewaczych, chórach, zespołach muzycznych, spotkali siew Bęsi jakby z pustką, pustynia kulturalną. Oprócz pracy zawodowej zaczęto organizować życie kulturalne. Znajomości nawiązane w Olsztynie w czasach studenckich zaczęły owocować. W 1956r powstało Stowarzyszenie Społeczno Kulturalne „Pojezierze”. Przy pomocy tej organizacji zaczęliśmy zapraszać ciekawych ludzi: pisarzy, poetów z naszego regionu. Następnie sięgaliśmy dalej do Warszawy i innych miast. Poza literatami, redaktorami, profesorami zaczęli przybywać tu piosenkarze i różni artyści. Skutkiem tego w 1965r został przyjęty oficjalnie Oddział Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego „Pojezierze”. Od 1957r funkcjonował jako” punkt oddziaływania”, a od 1959r działał już jako towarzystwo kulturalne o własnych siłach. W tym czasie zorganizowano dla wszystkich chętnych mieszkańców Bęsi i okolic „Studium Literatury Warmii i Mazur”, które trwało 2 lata. Spotkania z kolejnymi autorami, pisarzami i poetami odbywały się w byłej leśniczówce w Bęsi, gdzie później na jej miejscu wybudowano dom nr 26 i był to jeden z domków dyrekcji WOPR. Leśniczówka była w złym stanie. Zniszczona podłoga, skrzypiące, pokrzywione drzwi. Przypominam moment, kiedy profesor Artur Sandauer przybyły z Warszawy na spotkanie literackie do Bęsi chciał przez to.. przerwać swoje wystąpienie. Znudzona słuchaniem wykładu młodzież zrezygnowała z uczestnictwa i skrzypiąc drzwiami i ruszającą się podłoga wychodziła ze spotkania. Udało się GO jednak udobruchać i w spokoju i dobrym nastroju wysłuchaliśmy do końca tego co profesor chciał nam przekazać.
***
... A przecież marzyło się nam wyremontowanie wiatraka, który mógłby nam służyć dla spotkań, koncertów, wystaw i innych form działalności kulturalnej. Ba... a w wiatraku przecież „mieszkała” na parterze krowa państwa Pieczykolanów.
W " Wiatraku " pierwsze piętro służyło jako magazyn na słomę, wyższe piętra były również wykorzystane. Rozpoczęto starania i rozmowy, projekty i wizyty, prośby, mające za główny cel - " uruchomienie wiatraka" do celów kulturalnych.
Oprócz silnemu wsparciu dyrekcji zakładu, znalazła się grupa zapaleńców, których wsparła drużyna harcerzy i Stanisław Archutowski, ówczesny Dyrektor Szkoły Podstawowej w Bęsi. Jedną z czynnych w tym okresie nauczycielek była Maria Fedirko. To właśnie zaangażowanie tych osób wzbudziło zapał młodzieży w odbudowę wiatraka.
Wypada tutaj jeszcze wspomnieć człowieka, którego życzliwość i kategoryczna decyzja, bardzo ułatwiły, a wręcz umożliwiły doprowadzenie do końca rozpoczętego dzieła. Był nim śp. mgr Józef Mucha, ówczesny wice wojewoda olsztyński ( nasz starszy kolega z uczelni ), z którym spotykaliśmy się w trakcie działań społecznych i organizacjach studenckich w Olsztynie.
... Krowę z wiatraka wyprowadzono, znalazła chyba właściwsze dla siebie miejsce. Gdyby pobyła tam jeszcze kilka lat, miałaby blisko do sufitu. Trzeba było we wnętrzu wiatraka zrywać kolejne, coraz twardsze warstwy obornika. Kolejne przyczepy obornika traktorzyści wywozili na okoliczne pola. Przydatne były wówczas wszystkie siły dorosłych i miejscowych harcerzy.
W tym czasie pan Tadeusz Modrzejewski zwoził swoim samochodem marki " Wartburg ", różne fragmenty, drobne urządzenia, coraz częściej ginących na terenie Warmii i Mazur, wiatraków.
Jednocześnie powstała koncepcja utworzenia w przyszłości w trzech górnych kondygnacjach naszego wiatraka Muzeum Młynarstwa Powietrznego. Dwie dolne kondygnacje postanowiono przeznaczyć na salę koncertową i ekspozycyjną oraz na kawiarnię z możliwością organizowania również wystaw, grafiki, tkaniny, rzeźby, ceramiki ... i to dzięki silnemu wsparciu miejscowych zapaleńców udało się, a jak wygląda to dzisiaj ?.
***
Moje młodzińcze wspomnienia.
Wspomionam koniec lat 60-tych w Bęsi. Mieliśmy wówczas swoja stałą zaufaną paczkę, ja, Wojtek B. Stanisław M.
W 1968 r wspólnie z kolegami, wówczas jako młodzi chłopcy bawiliśmy się w Bęsi, w pobliskim w parku i w okolicy byłej leśniczówki .
Pamietam ten park, a w nim stare dęby, sosny i te aleje porośnięte leszczyną.. Przy drodze do Kabin znajdowała się leśniczówka, w której było przedszkole, a później świetlica wiejska. Za budynkami gospodarczymi leśniczówki była droga biegnąca w kierunku pobliskiego jeziora. Przy wjeździe na tą drogę od strony skrzyżowania było cos w rodzju bramy. Po bokach kamienne słupy, bramy nie było. Za bramą był cmentarz, chyba ewangelicki. Zapamiętałem szczególnie jedno nazwisko "ORGAS". Cmentarz był zarośniety krzakami. Pamiętam stare drzewa, a pośród nich groby w większości rodzinne otoczone żelaznym ogrodzeniem. Przez cmentarz prowadziły zarośniete krzakami ścieżki. Przy ścieżce obok stawu znajdowały się ruiny jakiegoś budynku z kamiennymi ścianami. Pewnego razu wpadliśmy na pomysł, aby spenetrować pomieszczenia tych ruin. Pomagał nam w tym nasz starszy nasz kolega Witek Z. Wyposażeni w łopaty przekopywaliśmy ruiny i odnaleźliśmy jakieś naczynia ceramiczne. Natrafiliśmy na pomieszczenie wypełnione trocinami, a w trocinach były duże kostki lodu.
Poniżej wspomnianych ruin, za ścieżką przy stawie znajdowała się odkryta studnia, a w jej wnętrzu widoczne były metalowe rury. Często bawiliśmy się swoją "paczką" na opuszczonym cmentarzu chcąc poznać mroczne jego tajemnice. Jednak mimo młodego wieku mieliśmy szacunek do tego miejsca, dlatego niczego tam nie dewastowaliśmy.
Szkoła Podstawowa w Bęsi znajdowała się w pobliżu skrzyżowania. Był to stary budynek, drewniane, skrzypiace podłogi. Za szkołą zarosnięty krzakami jakiś ogród. Szkoła miała przybudówkę do ktorej przywożono w konwiach mleko, Tam je gotowano i w kubkach wydawano wraz z pachącymi bułkami.
Pewnego razu przywołany zostałem do kancelarii dyrektora szkoły, w której się uczyłem. Przypominam sobie, że dyrektorem wówczas był pan Stanisław Archutowski. Ogromnym dla mnie było zaskoczeniem że kiedy wszedłem do pokoju dyrektora, oprócz dyrektora w kancelarii był milicjant z Posterunku MO w Kolnie. Poddany zostałem przesłuchaniu z pytaniami: czy w dniu wczorajszym byłem na cmentarzu, z kim, do której godziny tam przebywaliśmy, czy coś zauważyliśmy podejrzanego?
Przestraszony wymieniłem nazwiska swoich kompanów zabawy, którzy równiez byli kolejno wzywani. Musieli odpowiedzieć na te same pytania. Po tym "przesłuchaniu" wprowadzano nas do pokoju nauczycielskiego, gdzie przestraszeni oczekiwaliśmy na dalsze decyzje. Podsłuchaliśmy wówczas rozmowę milicjanta z dyrektorem: " nie to nie oni, oni nic nie wiedzą w tej sprawie". Po tym stwierdzeniu zostaliśmy wypuszczeni na "wolność".
Nieświadomi tego o co w tym wszystkim chodzi, zaprzestaliśmy dalszych zabaw "na cmentarzu". Po wsi rozniosła się plotka, że milicja poszukuje sprawców, którzy pod osłoną nocy "weszli "na teren cmentarza, rozbili jedną z płyt nagrobnych rodzinnego grobowca, spenetrowali jego wnętrze i rzekomo wynieśli jakieś skrzynie. My - nasza paczka wiedzieliśmy o który chodzi grobowiec. Ciekawi plotki postanowiliśmy sprawdzić ten grobowiec. Późnym wieczorem wyposażeni w odpowiedni sprzęt wybraliśmy się na cmentarz. Postanowiliśmy " sprawdzić" wejść do jego wnętrze. Jednak strach był tak silny, że aby wejść do grobowca odważył sie tylko Wojtek Ja ze Staśkiem staliśmy na tzw. "czujce" i pilnowaliśmy czy ktoś nadchodzi. Po odsunięciu przełamanej płyty grobowca Wojtek zsunął się i zniknął we wnętrzu. Nie przebywał tam długo. Kiedy wyszedł powiedział, że w grobowcu faktycznie są ślady po składowanych tam skrzyniach. Wyjął też z grobowca, aby nas postraszyć ludzką "czaszkę". Zaprzestaliśmy zabaw na cmentarzu bo zabraniali nam rodzice. Okazało się, że cmentarz w Bęsi krył swoje mroczne tajemnice.
Później miałem okazję przebywać jeszcze w tamtej okolicy, gdy w latach 70-tych budowano tam ośrodek szkolenia kursowego. Robiono tam wykopy pod fundamenty budynku. Ojciec mój pracował wówczas w grupie budowlanej budującej ten ośrodek. Wycinano tam piłami ręcznymi dorodne drzewa, usuwano ich korzenie, karczowano teren. Chodziłem tam do ojca na budowę. Pamiętam, jak podczas usuwania ogromnego drzewa pod jego korzeniami znaleziono trumnę. Była spróchniała, zmurszała i "rozsypała się", gdy wyjmowano ją spośród korzeni. We wnętrzu były ludzkie kości, które budowlańcy zebrali i zakopali na terenie budowy. Pamiętam to na budowie coraz częściej natrafiano różne trumny i ludzkie szczątki . Zaczęło być o tym "głośno" nie tylko na wsi. Zaczął się też proceder usuwania z byłego cmentarza granitowych płyt, tablic. Została nie naruszona "górna" część cmentarza, ta w okolicy wąwozu (obecnie na przeciwko wejścia do ośrodka wypoczynkowego, miejsce gdzie eksponowane są wiatraki). Ogłoszono wówczas komunikat, aby rodziny osób tam pochowanych dokonały ekshumacji krewnych. Z tego co pamiętam z tej części ekshumowano kilka ciał m.in. na cmentarz w Kolnie.
Groby były również w parku przypałacowym. w okolicy dużych dębów oraz znajdującego się tam stawu.
|
|
|
|
|
|
|
Łącznie stronę odwiedziło 170622 odwiedzający (447980 wejścia) |
|
|
|
|
|
|
|